Recenzja filmu

Lucy (2014)
Luc Besson
Scarlett Johansson
Morgan Freeman

Jak zmarnować 90 minut z życia

Jak pokazowo udowodnić, że nawet średnio genialny pomysł na film można spartolić - oto przed wami "Lucy"!
Na początku poznajemy główną bohaterkę - Lucy, graną przez Scarlett Johansson. Jest namawiana przez swojego chłopaka Richarda (Pilou Asbæk), aby zostawiła walizkę z tajemniczą zawartością w recepcji hotelu, w którym rezyduje niejaki pan Jang (grany przez Min-sik Choi). Szczerze powiedziawszy, po tygodniu związku nie zaniósłbym walizki z nie-wiadomo-czym-w-środku nawet metr dalej, jednakże bez skrajnych zachowań niemal żaden film nie mógłby w widzu wzbudzić emocji. Niestety, próba odmowy zrealizowania "prośby" swojego chłopaka skutkuje wizytą w apartamencie chińskiego gangstera. Rzecz jasna, pojawią się krew i śmierć, ponieważ bez ich towarzystwa żaden szanujący się mafioso nie wzbudziłby poczucia niepokoju czy strachu - nie tylko w ofierze, ale również i w widzu. Później jest już tylko gorzej - tytułowa bohaterka dowiaduje się, gdzie znajduje się zawartość walizki, czyli narkotyku w postaci niebieskiego proszku. Z "poleceniem" jego transportu do miejsca docelowego Lucy zostaje zmuszona do podróży, gdzie ma się dokonać transakcja. W tym momencie każdy już chyba się domyśla, że coś w końcu musi pójść nie tak - i owszem, ale tyczy się to nie tylko akcji w filmie, ale i jego samego.

W filmie powtarzana jest jak mantra teza, że przeciętnie człowiek używa tylko 10% swojego mózgu. Co gorsza, powtarza ją Morgan Freeman, wcielający się w postać profesora Normana. Można odnieść wrażenie, że właśnie tylko tyle wysiłku włożono w tworzeniu fabuły, efektów specjalnych czy charakterystyki bohaterów.

Film miał za zadanie niejako dać pewne wyobrażenie (podparte teorią w filmie) o tym, co byśmy byli w stanie osiągnąć, gdybyśmy w pełni wykorzystywali swój mózg. Pomijając fakt, jak bardzo kontrowersyjna jest ta teza, zjawiska, których mogliśmy uświadczyć w filmie, są rodem ze świata Harry`ego Pottera i z pewnością nie mają nic wspólnego z potencjałem umysłowym człowieka. Jak można, na przykład, manipulować materią dzięki wzrostowi procentowemu użytkowania mózgu? Bzdury, które są wygadywane w tym filmie, jakoby każdy z nas mógłby się teleportować, przenosić w czasie i czytać w myślach, gdyby tylko wziął pół kilo narkotyku, są po prostu nie do przyjęcia. Jak dla mnie zabrakło po pierwszych stronach scenariusza pomysłów, jak można rozbudować film i zdecydowano się na magię i cuda w tej materii. Chociaż możliwa jest też opcja, że Bessonowi nie chciało się specjalnie myśleć przy tworzeniu tego filmu i zamiast nanosić poprawki, chciał go jak najszybciej skończyć, żeby tylko o nim nie myśleć. W końcu, 10% wykorzystywania mózgu to bardzo mało, nawet w "naszej" rzeczywistości.

Można odnieść pewne wrażenie, że film miał ukazać, jak mógłby funkcjonować bóg, gdyby "powstał" od człowieka i mógł przenosić się w czasie, przestrzeni, manipulować materią i antymaterią itp. Szczerze powiedziawszy - poza pojedynczymi scenami w całym filmie nie ma żadnych odniesień co do tego, a poza tym jest to wykonane tak fatalnie, że nawet dziecko nie byłoby przekonane do tych "teorii". Powiem szczerze, że tak, jak lubię próby podważań teorii w religiach, tak tutaj to kompletnie nie wyszło.

Gra bohaterów nie należy do szczególnie wybitnych, chociaż można to bardziej zrzucić na karb wykreowanego przez scenarzystów wizerunku niż przez ich grę. Morgan Freeman z pewnością nie był w stanie zawieść żadnego widza, mimo jego dość specyficznej i, jak na aktora jego rangi, małej roli w filmie. Z aktorami takimi jak Min-sik Choi czy Amr Waked spotkałem się po raz pierwszy i w przypadku tego pierwszego zostałem pozytywnie zaskoczony. Największym mankamentem tego filmu jest jednak Scarlett Johansson! Wbrew pozorom jej gra aktorska nie należy do wybitnych, a kreowanie zimnej i niemal pozbawionej uczuć istoty wykorzystującej coraz większy potencjał swojego mózgu kompletnie jej nie wyszło. Zagrała raczej sztywną, mającą pierwszą grę na planie bardziej popularnego filmu aktorkę niż zawodowca, mającego na swoim koncie takie tytuły jak AvengersKochanice króla czy Vicky Cristina Barcelona.

Od strony wizualnej film prezentuje się - jak na obecne czasy - przeciętnie. Nic specjalnego, nic nadzwyczajnego, coś, co można uświadczyć w każdej innej - w tym wypadku lepszej - produkcji. CPH4 transportowany w żyłach, mitoza, samoistne rozpadanie się w samolocie - nic nie wzbudza podziwu, a bardziej zdziwienie, dlaczego niektóre z tych efektów w ogóle pojawiły się w filmie. Oprawa muzyczna na szczęście jest miła dla ucha, jednakże nie wybijająca się ponad przeciętność.

Podsumowując: film pozostawia dość spore rozczarowanie. Sam pomysł nie należy do najgorszych, chociaż oryginalny sam w sobie również nie jest (filmów na temat psychiki i mózgu było całe mrowie), jednakże wykonanie jest przeciętne, a nawet ciut poniżej. Można iść na to do kina, jeśli ktoś posiada nadmiar gotówki oraz wolnego czasu, ewentualnie uwielbia grę Johansson. Jednakże - jeśli nie spełnia się jednego z tych wymagań - lepiej zostawić pieniądze w portfelu.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Luc Besson rozpoczyna swoją produkcję od mocnego uderzenia. Kinomani są świadkami na pozór zwyczajnej i... czytaj więcej
Słynny mit głoszący, iż człowiek używa ledwie parę procent swego umysłu, został już dawno obalony przez... czytaj więcej
Grany przez Morgana Freemana Profesor Norman podczas prowadzonego przez siebie wykładu, opowiada o tym,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones